Czasem przychodzi chandra.

Wszystko z boku wygląda pięknie.

Fantastyczna partnerka, fajne dzieci, dobra praca, całkiem fajne auto… Sielanka. Czyżby?

Od czasu do czasu (choć przez masę pracy BAAAARDZO rzadko) mam okazję pobyć sam. I wtedy wpadam w bardzo zły nastrój, jakby puszczała wówczas tama.

Wyciszam się kompletnie, na ile potrafię. Włączam swoje ulubione kawałki, jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności są to utwory, które mają już wiele lat. Ale te są najlepsze.

Włączcie sobie np. Love of my life, Queenu. Nie wiem dlaczego nie ma go w kanonie „the best of”, ale mi zrywa skarpetki.

Dzisiaj rano przemknął mi w TV obrazek jak ktoś w egzotycznym kraju stoi sobie na posklecanej z deseczek łódce i płynie gdzieś przed siebie. Też tak chcę… Nic nie musieć, stanąć na łódce smaganej słońcem i gorącym wiatrem, zmrużyć oczy atakowane tropikalnym słońcem i po prostu płynąć. Pewnie – proste, wystarczy kupić bilet, polecieć gdzieś hen daleko, wsiąść na tę łódkę i popłynąć. Ale nie chcę tak… Chcę płynąć nie musząc donikąd wracać… Chcę gdzieś dopłynąć, przywitać się z lokalsami, którzy mnie już znają, pomóc im w codziennej pracy, zjeść z nimi lokalne jedzenie, jakkolwiek podłe by nie było. Pomóc w budowie szkoły, bez pośpiechu… Wykąpać się w oceanie przy zachodzącym słońcu. Wypić piwo z miejscowymi opowiadając im jak to jest w Europie i śmiejąc się, że Europejczycy gnają nie wiadomo dokąd i nie wiadomo po co…

Zasnąć nie myśląc co muszę jutro, za tydzień, za miesiąc…

Boli d**a.

Pracuję, ciężko, zarabiam… W teorii patrząc na to co robię powinienem żyć jak w raju, wybudować dom itd. Ale po prostu mnie nie stać, musi wystarczyć te czterdzieści parę metrów kwadratowych. I wystarcza, bez problemu. Tak się zadziało ostatnio w życiu, że moja mama mogła podzielić się ze mną i bratem pieniędzmi. Nie jakąś fortuną, ale jednak. Na parkingu kilkunastoletnie auto, które umówmy się lata świetności ma za sobą i wręcz prosi o wkład finansowy, darowizna na tyle mała, że nawet szans nie ma na jakieś manewry mieszkaniowe, więc decyzja – zmieniamy auto na nowsze.

Udało się coś tam używanego kupić, udało się sprzedać stare. M się podoba, K tak samo. Pięknie… Dopóki nie dowiedziała się eks. Zrobiła K awanturę (naprawdę nie mam pojęcia dlaczego jemu, w ogóle dlaczego ją zrobiła to nie wiem), że „zobacz, ojciec sobie kupuje a tobie nie dołożył”. Na szczęście K wie gdzie dzwonią i doskonale wie, że dostał od matki gruchota wartego może z tysiąc złotych… Został postawiony przed faktem dokonanym, „ten złom na parkingu to dla ciebie”. Sam K był zły, bo jak mi go pokazał to zarówno ja powiedziałem, że „mogła dać znać, dorzuciłbym się na coś lepszego” jak i K jakby wiedział o planach matki to sam by wyjął z konta część kasy i wybrałby coś lepszego. Ale okazuje się, że to ja jestem ten „zły”. Co ciekawe (i pocieszające) w moim miejscu pracy słyszałem wielokrotnie o swoim nowym aucie „należał Ci się”.

Zaglądam teraz codziennie do skrzynki na listy, myślę, że pozew o podwyższenie alimentów przyjdzie lada dzień. Bo jakim prawem stać mnie na cokolwiek.

K jeszcze wspomniał, że matka się wścieka o wyjazdy, między innymi do Grecji, za którą nic nie zapłaciłem… I o wiele innych rzeczy.

I jeszcze w temacie alimentów – K skończył szkołę, choć jeszcze się nie obronił. Zaczął pracę i w teorii mógłbym polecieć do sądu z wnioskiem o zniesienie alimentów. Ale tego póki co nie robię. Dlaczego? Żeby miał łatwiejszy start w dorosłe życie. Oczywiście, za jakiś czas to zrobię, ale póki co niech ma lżej.

Nie, bo nie.

Dawno nie pisałem, bo wszystko działo się względnie spokojnie…

Wczoraj niestety stało się coś dziwnego.

Zaczęło się jak zwykle, M do mnie przyszedł (a w zasadzie go przywiozłem, bo mama mu nie pozwala iść samemu do mnie, choć ma ledwie kilometr, przypominam – on ma 10 lat). Wizyta u babci, potem do domu, obiad. Piękna pogoda, więc „jedziemy na spacer”.

Ale M nie chce. Trudno, ale nie będziemy siedzieć w 4 ścianach, nie będzie gapił się w komórkę. Acha, zapomniałem napisać. Do niedawna M jak do mnie przychodził to miał ze sobą komórkę, ale albo ją zostawiał w samochodzie, albo odkładał. Nie siedział z nosem w ekranie, nie zgadzałem się na to bo wiem, że w domu ma to non stop, jak nie telefon, to komputer, jak nie komputer to konsola.

Ale od mniej więcej dwóch tygodni jest jak zombie – nawet jak idzie do samochodu to nos w telefonie, mimo próśb itd.

Do wczoraj udawało mi się jeszcze mu wyperswadować te gapienie się w ekran, ale teraz już zaczął się stawiać.

„Nie idę na spacer”. I tak w kółko.

„Dlaczego”?

„Bo nie”.

W końcu dał się przekonać, pojechaliśmy kilkadziesiąt kilometrów za miasto, las, woda… Niestety, z samochodu wyjść nie chciał. W końcu jednak po usilnych namowach wysiadł. Ale nie chciał iść. Od słowa do słowa w gniewie „wyrzygał” mi, że nie chce do mnie przychodzić, bo… biłem mamę, okradłem starszego syna i mu nie oddałem pieniędzy, bo nie płacę alimentów, bo babcia to nie jego babcia i nie pamiętam co jeszcze. Ogólnie grubo i szokująco, bo to wszystko nieprawda. Spytałem skąd ma takie informacje. Od mamy…

Skoro mówi to jemu, to mówi to też innym… I o innych się nie martwię, mam to gdzieś, już dawno mam zszarganą opinię i tylko ci co mnie znają wiedzą, jaka jest prawda.

Martwi mnie to, że 10-latek ma wpajane jakim jego ojciec jest złym człowiekiem. A jak takiemu młodemu człowiekowi udowodnić, że jest inaczej niż mówi matka?

Żyję :-)

Czyta ktoś to jeszcze?

Dzisiaj sprawdziłem, czy blog jeszcze działa. Działa to i pomyślałem, że skrobnę ze dwa zdania.

Na wyrywki przejrzałem kilka wpisów sprzed lat i włos czasem mi samemu się jeży…

Co się zmieniło od ostatniej wizyty? W zasadzie nic, M i K starsi, ale ciągle mamy kontakt. Z M wg tego co sąd ustalił (choć czasem udaje się wyjść poza tę ramę) a K już jest na tyle duży, że nie musi do ojca latać wg zegarka.

S ciągle dzielnie u mojego boku, znosi cierpliwie moje niedoskonałości. A ja jej 😛 Ale ona prawie ich nie ma.

Kot – sierściuch dalej uważa mnie za swojego sługę.

Eks – żyje z jakimś kolejnym facetem, nie wnikam, dopóki K i M się nie skarżą.

A niestety K się skarży… Ewidentnie przeszkadza matce swoją obecnością w jej mieszkaniu/życiu. Tak przynajmniej wynika z tego co do mnie dociera. Ja go do siebie nie wezmę, bo mam malutkie mieszkanie. Ale babcia (ta ze strony eks) chyba widząc co się dzieje ma pomysł na rozwiązanie sytuacji.

Eks już nie bardzo ma jak mnie „ugryźć” więc tylko domaga się podwyższania alimentów, bo przecież to wszystko takie drogie teraz, a te dzieci to tyle potrzebują. Jak zwykle stara śpiewka, cyfra z sufitu, wyliczenia z tyłka i straszenie sądem.

I strasznie ją boli, że np. pojechałem na wycieczkę. Za własne, ciężko zarobione pieniądze. No jak ja śmiałem…

I co tu zrobić…

No i mam dylemat.

Jak pisałem w poprzednim poście, eks się wściekła za to, że pomyliłem (w sumie wina połowiczna, ona pisze często bez składu i ładu, przykład na końcu…) dni spotkań i korespondencja w temacie spotkań z M do mnie brzmiała jak poniżej:

  • Tylko wg ustaleń sądu;
  • W związku z tym jak przypada czwartek i piątek to też masz brać.
  • Jeśli nie pasuje, to proszę o zmienianie terminów w sądzie rodzinnym.

OK, nie widzę problemu (no dobra, widzę, ale nie u mnie).

A tu wczoraj przychodzi e-mail o treści jak poniżej:

Może zrobimy wtedy tak, że będziesz brać go co 2 weekend wtedy z nocowaniem. I jeszcze parę dni ferii i wakacji zamiast czwartków i piatków.

I co z tym począć? Najchętniej odesłałbym ją do sądu rodzinnego, sama chciała. No i trochę to burzy to do czego się przyzwyczaiłem. No i też nie chcę tańczyć jak mi zagra.

Z drugiej strony nie chcę być złośliwy, to ma być dobrze dla M.

Muszę się z tym przespać.

Oh shit, here we go again…

No, niedawno kolega spytał „a jak tam”. Wiadomo o co pytał, bo był w całe g***no ubabrany przez eks.

Zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że całkiem spoko, uspokoiło się, odblokowała mnie na Messengerze, bo tak jest wygodniej niż mailem się porozumiewać.

I jakbym wykrakał.

Eks napisała, że nie będę się widział z M bo wyjeżdża z nim na egzotyczną wycieczkę i „wracam 20-go”. Tyle, że pisała, że wraca do pracy a nie z wycieczki a ja nie zrozumiałem.

19-go wyjechałem za miasto a ta nagle pyta (najpierw za pośrednictwem K) czy biorę M. Odpisałem, że nie, bo wyjechałem i nie mogę wrócić w ciągu kilku godzin. No i się chyba wściekła „to nic nowego, od teraz tylko widzenia wg ustaleń sądu, każde nieodebranie dziecka będzie zgłaszane, jeżeli coś wypadnie to ma być udokumentowane, od teraz blokuję cię na messengerze” itd. itp…

Cóż, nawet mi ciśnienie nie skoczyło, bo wiem, że to ja idę na większe ustępstwa. Biorę M do siebie jeśli tylko ona poprosi. Odwożę M o pół godziny później niż sąd zasądził z własnej woli, bo kiedyś przyznała w sądzie (skłamała, ale to inna sprawa…), że o zasądzonej godzinie nie ma jej jeszcze z pracy w domu. Przez 6 lat przypadki gdy nie mogłem wziąć do siebie M można policzyć na palcach jednej ręki, a nieuzasadnionych to nawet liczyć nie ma co, bo zer się nie liczy 🙂

Wcześniej czy później będzie potrzebowała pomocy z M, znając siebie nie odmówię, nie jestem mściwy… Ale karma wróci tak czy inaczej. W sumie, czy nie móc sobie znaleźć partnera od kilku lat to nie jest wystarczająca kara?

Drewniana!

Siemanko, witajcie na mym blogu!

Sorki, za dużo Ogińskiego 🙂

Muszę, ale to naprawdę muszę podzielić się z Wami super newsem…

Dziś mija 5 lat jak znamy się z S. PIĘĆ lat. A jakbym ją poznał kilka miesięcy temu!

W naszym przypadku „znamy się” oznacza tak naprawdę, że jesteśmy razem. Zagrało od pierwszego spotkania, wiedziałem, że to jest to. Ona chyba też…

Uwierzcie mi (jakby mi opowiadał tak o sobie to bym nie uwierzył), że przez te 5 lat nie było między nami ani jednego większego zgrzytu, kłótni, cichych dni. Nic takiego!

Wręcz przeciwnie – działamy jak naoliwiona i perfekcyjnie zaprojektowana maszyna, rozumiemy się, podobnie myślimy, ni z tego ni z owego wypowiadamy te same zdania. Co jest czasem trochę przerażające 🙂

Jesteśmy wobec siebie krytyczni, ale wyrozumiali. Jeśli jing czegoś nie wie to jang mu tłumaczy i w drugą stronę.

Ryj mi się śmieje 😀

Co ten wirus…

Hej hej hej, witajcie po dłuższej przerwie.

Znów mam melancholijny wieczorny dół.

Teoretycznie jest tak jak powinno być. Satysfakcjonująca praca (choć kosztująca koszmarną ilość zdrowia), świetna relacja z S, bardzo fajnie poukładało się z M i K.

Ale jak tak spojrzeć z boku, życie to jednak taki szablon. Pobudka, praca, zakupy, dom, kolacja, spanko.

Oczywiście przerywane różnymi aktywnościami, rozwijam coś o czym marzyłem od ćwierć wieku, spotykam się z synami. Na nich zawsze mam czas, na spotkania ze znajomymi czasu już brak najczęściej. Są ludzie, którzy pracują by żyć, ja chyba już żyję aby pracować. Próbuję z tym walczyć, ale poczucie obowiązku i odpowiedzialności jest mega dominujące niestety…

Ale nie o tym chciałem 🙂

Jak zapewne każdy z Was, im więcej lat na karku tym czas szybciej ulatuje między palcami. Kiedyś tydzień to była masa czasu, dziś mija jak mrugnięcie okiem. Dopiero co K niosłem do chrztu dziś to wielkie, 21-letnie chłopisko. „Niedawno oglądałem ten film”. Okazuje się, że te niedawno to 10 lat temu. Trochę to straszne, do człowieka dociera, że kres jest ledwie o kilka „filmów, które niedawno oglądałem” przede mną. Niby takie życie, ale jednak trochę nie bardzo mi się to widzi 🙂

W tym ferworze życia postanowiłem trochę zwolnić, gdzieś pojechać, coś zobaczyć. Zapłacone (dziękuję Ci S. za wsparcie), załatwione…

I nagle jeb – jakiś kuźwa wirus rozdaje karty. Wszystkie póki co plany idą w łeb. Za miesiąc miało coś być – przychodzi sms, że sorry, nie nasza wina, może we wrześniu.

Samolot w maju? Może tak, może nie, się pożyje (albo i nie), się zobaczy.

Wylot w listopadzie? No na razie tak, ale kto wie co będzie jutro.

Moja firma – niemała, zorganizowana. Wczoraj było wszystko OK. Dziś rząd nam zafundował wolne w szkołach i Bóg wie co jeszcze (nie mi oceniać czy dobrze zrobił czy nie). I nagle okazało się, że to może po prostu zepchnąć firmę z krawędzi klifu w przepaść.

Od czego zależy nasze życie? Co kieruje naszym losem? Na pewni nie my. Chyba czas zacząć żyć jakby jutra miało nie być. Za dużo widziałem wokół siebie ludzi, którzy żyli myślą o przyszłości i to zwyczajnie się nie udało.

Cześć i chwała Bohaterom.

Hej, dawno mnie nie było.

Zwyczajnie życie się rozpędza i niektóre rzeczy już nie są ważne, a stają się ważniejsze rzeczy z pozoru błahe…

Dziś rocznica rozpoczęcia Powstania Warszawskiego. Jak jeszcze 10 lat temu ktoś by mi powiedział, że będzie mnie to jakoś szczególnie interesowało, to bym się tylko w czoło popukał. Dzisiaj to co innego – inne życiowe priorytety, inne wartości.

Dziś o 17-tej zawyły syreny, M zapytał co to takiego. Opowiedziałem mu co działo się jak jeszcze ani taty ani mamy nie było na świecie, dziadkowie i babcie były albo małymi dziećmi albo też ich jeszcze nie było. Pokazałem mu zdjęcia i filmiki z internetu. Opowiedziałem jak dorośli i dzieci oddawali życie za Polskę. Starałem się to przekazać w formie dobrej dla 7-latka. Myślę, że zrozumiał, z tego co dopytywał wychodzi, że ma świadomość tego, że mamy własny niepodległy kraj. Starałem się też ukryć przed nim, że mi się po ludzku oczy szkliły jak opisywałem co w 1944 roku miało miejsce.

Co by nie pisano i mówiono o Powstaniu – nasze pokolenie mogłoby jedynie buty czyścić ludziom z tamtych czasów. Inne wartości, inne priorytety. Cześć i chwała Im, często też dzieciom…

Z „dziennikarskiego” obowiązku wspomnę tylko, że dopiero co przyszedł list z kurii w temacie wniosku eks o unieważnienie małżeństwa. Oczywiście odwołanie nie miało sensu, sąd kolejnej instancji podtrzymał zdanie, że nie ma podstaw do takiego unieważnienia. Więc dla kościoła jesteśmy ciągle mężem i żoną 😛

Nie byłbym sprawiedliwy jeśli nie wspomniałbym, że przez ostatnie kilka miesięcy zwyczajnie udaje mi się z eks dogadać. Nie ma żadnych tarć, nie atakuje mnie a przynajmniej nic o tym nie wiem.Wręcz przeciwnie – jest miło, jak się sporadycznie widzimy to atmosfera dość przyjazna, przynajmniej tak to wygląda. Git, nie narzekam…

Pieseł, koteł…

Siedzę sobie, czytam książkę, koteł się na mnie gapi…

 

Tęsknię do psiaka. Tak zwyczajnie do tej interakcji ze zwierzakiem, gdy przyjdzie, pobawi się, a w chwili doła zwyczajnie intuicyjnie pocieszy jakimś zabawnym zachowaniem.Kot tego „czegoś” nie ma.

Tęsknię za swoim psiakiem, miał swoje wady ale to był mój najwierniejszy przyjaciel.

Za niespełna trzy tygodnie zlecą dwa lata jak nie ma mojego psiaka wśród żywych istotek. A ja ciągle na wspomnienie tego zwierzaczka mam łzy w oczach…

Na razie ze względów zawodowych nie mogę mieć psa. Mój tryb życia byłby niefajny dla takiego stworzenia jak pies.

Ale obiecałem sobie jedno – jeśli tylko będę miał możliwość wziąć psa i się z nim zestarzeć – nie będę się zastanawiał ani minuty. I wiem nawet jakie dostanie imię. I już się nie mogę doczekać…